Przez osiem lat pracował w Wiedniu jako prywatny bibliotekarz J.M. Ossolińskiego, dla którego nabywał w licznych podróżach po ziemiach zaboru austriackiego stare polskie księgi. Praca ta dała mu głęboką orientację w zabytkach piśmiennictwa polskiego, umożliwiając oparcie projektowanego  Słownika języka polskiego na szerokiej i różnorodnej podstawie źródłowej. W Wiedniu nawiązał  też stosunki z uczonymi zajmującymi się językiem, literaturą i historią Słowian oraz z mieszkającą tam polską arystokracją. Najcenniejsze okazało się spotkanie z A. K. Czartoryskim, który docenił doniosłość Słownika, ofiarował autorowi pomoc materialną i udzielił mu rad merytorycznych.  W 1804 roku wyszedł prospekt Słownika, w którym autor zapowiedział wydanie 4-tomowego dzieła, licząc na 300 prenumeratorów. Chętnych było jednak jak na lekarstwo. Początkowo liczba zapisów na prenumeratę sięgała ledwo pół setki, z czego 20 zadeklarowały szkoły i instytucje działające na polecenie króla pruskiego. Dopiero w trakcie wydawania Słownika liczba prenumeratorów osiągnie przewidziany przez autora poziom. Drukiem kierował on sam. Pierwszy tom tłoczony był u  warszawskich pijarów, a kolejne drukowano w  mieszkaniu autora. Czcionki i papier kupował on sam w Niemczech, skąd sprowadzał też drukarzy. Opóźniło to wydanie Słownika i podniosło jego koszty, zwłaszcza że rozrósł się on do 6 tomów, których wydanie zajęło ponad 7 lat. Koszt wydanego w nakładzie 1200 egzemplarzy Słownika   autor szacował na ponad 17 tysięcy talarów.  W chwili ukończenia druku skarżył się, że ledwo zdoła pospłacać zaciągnięte na druk długi. Dwie trzecie nakładu upłynniał dopiero w następnych latach. Słownik okazał się jednak ogromnym  osiągnięciem naukowym i zapewnił autorowi wielką renomę oraz wiele zaszczytów i wyróżnień.

Więcej informacji, ciekawostek i materiałów o Samuelu Bogumile Lindem znajdziesz w jego biogramie oraz na dalszych stronach naszego serwisu.